Sobota - bułka fitness z szynką wiejską, potem gołąbek z farszem grzybowym, na obiad pół miseczki zupy ogórkowej, zraz wołowy z wielowarzywną surówką. Na deser kawałek szarlotki i biszkoptu przełożonego kremem. W międzyczasie kawa i mnóstwo wina. Podczas wizyty u dawno niewidzianej cioci z talentem kucharskim nie potrafię odmówić.
Niedziela - dwie kromki chleba razowego z domową pieczenią, dwie łyżki sałatki gyros. Na obiad zupa grzybowa ze zbyt dużą porcją makaronu, bitka cielęca z cebulą i ziemniaczkiem, surówka. Kieliszek wina.
Jedyna aktywność w postaci spaceru. Na szczęście starówka pokaźnych rozmiarów.
A dzisiaj? Póki co kanapki na śniadanie ze świeżym pszennym chlebem i domową pieczenią (x4), hotdog chili z keczupem ze stacji benzynowej. Potem serek wiejski z papryką i dwiema kromkami chleba. W międzyczasie kawa. I Ewa Chodakowska, zrobiona ostatkiem dzisiejszych sił. A deadline coraz bliżej.